piątek, 22 maja 2015

Grająca legenda

W świecie sportu wielu zawodników jeszcze za czasów gry doczekało się statusu legendy. Dość wspomnieć o najbardziej aktualnym przykładzie Stevena Gerrarda, którego podziwiają kibice nie tylko z Anfield Road. Pożegnanie, jakie mu sprawili w ostatni weekend fani Liverpoolu budził respekt także osób niezwiązanych z piłką nożną. Freestyle również doczekał się legendy. Na szczęście, w przeciwieństwie do Gerrarda, nasza legenda narazie nie kończy tego etapu w życiu.

20 maja minęło dziesięć lat od jednego z najważniejszych dni w historii polskiego (i nie tylko) freestyle'u. Wtedy to 15-letni Szymo razem z bratem, Skałą, pojechali do Muszki, który stwierdził, że znalazł w internecie coś, po czym po prostu padną. Po zobaczeniu filmiku Lebiody i Psony Szymo postanowił, że spróbuje sił w nowej dyscyplinie sportu. Nie było w tym postanowieniu osamotniony. Trenował bowiem razem z wcześniej wymienionymi Skałą i Muszką. Niestety, z różnych powodów najpierw jeden, a potem drugi musieli odłożyć piłkę na bok. Szymo trenował dalej.

Czytając czasem artykuły na temat historii piłki nożnej, czy też ogólnie sportu, widzę, że często są to informacje, które opierają się na niepewnych źródłach, albo na relacjach, których czasem nie da się potwierdzić. Przykład pierwszy z brzegu - Leonidas. Prawdopodobnie najlepszy brazylijski piłkarz przed II wojną światową i kolejnymi pokoleniami wirtuozów piłki nożnej z kraju kawy. Legenda głosi, że przez część jednego ze spotkań na Mistrzostwach Świata w 1938 roku grał bez butów. Grał i ośmieszał rywali.

Spróbujmy przenieść więc na chwilę jedno z dokonań Szyma do czasów zamierzchłych. Załóżmy, że trzecia edycja Freestivalu Żerków odbywa się w latach '40. I jak wyglądałyby teraz relacje? "Podobno Szymo wygrał zawody z kontuzją kolana, pokonując tym samym nie tylko rywali, ale i ból". My możemy jednak śmiało powiedzieć - to nie legenda, tak było (w razie czego wszystko widać na niektórych nagraniach). Był to jednak dopiero początek pięknej historii ze zwycięstwem w Tokio jako punktem kulminacyjnym.

Jednak nie tylko ze względu na triumf w Japonii w Szyma zapatrzeni są niemal wszyscy freestylerzy. Z której strony bowiem by nie spojrzeć, jest to pierwszy Polak, który zdobył wszystkie mistrzowskie tytuły (Polski - 2007, Europy - 2012, Świata - 2011, Puchar Polski - (2013)). Takie osiągnięcie wpływa na wyobraźnię, czyni go kimś, kto na zawsze zapisał się w historii i kto na pewno nie zostanie zapomniany.

Zwycięstwa to jedno. Ważne jest też to, jak przeżywa się porażki. Z racji tego, że nie śledzę kariery Szyma od początku, to odniosę się do dwóch, które ja pamiętam. Wszystkie przed tym pamiętnym wrześniem 2013 roku. Pierwsza to jego nieobecność na RBSS w 2012 roku. Wielu pewnie teraz puknie się w głowę, mówiąc, że to nie porażka. Podejrzewam jednak, że łatwiej byłoby Szymowi wytrzymać porażkę na którymś etapie niż to, że w ogóle nie mógł brać udziału, że nie mógł spróbować. Wyeliminowała go wtedy kontuzja. Można by powiedzieć, że "wyleczył, wrócił, wygrał".

Ale zanim wygrał w Japonii, była też druga porażka. Praga 2013, po Żerkowie, przed Tokio. Przegrał wtedy po dogrywce z Pawłem Skórą, który tym samym zrewanżował się za porażkę z lipca. Mając w perspektywie występ Szyma w Tokio, nie była to zbyt dobra informacja, chociaż wiadomo było, że w pojedynku tak dobrych freestylerów mógł wygrać zarówno jeden jak i drugi. Szymo, zmotywowany do jeszcze cięższej pracy przed RBSS napisał wtedy krótki, ale bardzo znaczący komentarz. "Na Tokio przygotuję piekło, obiecuję". Jak każdy honorowy człowiek dotrzymał słowa.

Wygrywając RBSS zrobił to, czego oczekiwali wszyscy Polacy. Potwierdził, że chociaż może strzelanie goli w kadrze narodowej idzie nam średnio, to podbijać piłkę potrafimy jak nikt inny na świecie. Jeżeli miałbym porównać to do jakiejś typowej sytuacji, to zachował się jak naczelny bos całego polskiego freestyle'u i przybił pieczątkę pod wnioskiem o uznanie Polaków za mistrzów wszechstyli i wszechturniejów.

Szymo w przedwczorajszym poście na Facebooku napisał, że nie ma narazie zamiaru kończyć przygody z tym sportem. I bardzo dobrze, bo nowe osoby będą miały się od kogo uczyć. Nie można jednak odrzucić myśli, że wszystko ma swój koniec. Ale kiedy Szymo już nie będzie podbijać piłki (albo będzie ją podbijać znacznie rzadziej) nadal w sieci będzie "Complicated Lifestyle". A Szymo, patrząc na kolejne pojawiające się wyświetlenia będzie mógł z czystym sumieniem powtarzać "Exegi monumentum aere perennius".

1 komentarz:

  1. Brakuje mi notki na temat finałów RBSS w Warszawie, gdzie Luki uciekł ze sceny po dogrywce i już wtedy Szymo powinien pojechać na finały do RPA. Popis dali jednak sędziowie

    OdpowiedzUsuń