środa, 23 lipca 2014

"Na scenie czułem się mega swobodnie"

Freestival Żerków 2014 był szczególnym wydarzeniem dla kilku osób. Jedną z nich jest Piotr Dziubek, który po raz pierwszy zaprezentował się w roli prowadzącego. Freestyler z województwa świętokrzyskiego zgodził się podzielić ze mną swoimi wrażeniami po turnieju. Po lekturze będziecie już wiedzieć, czemu popularny "Juv" obawiał się współprowadzenia turnieju z Kafarem, a także czemu nie czuł presji przed nową rolą.

Rafał Kobylarczyk: Freestival to Twój debiut w roli prowadzącego.  Jak wrażenia?

Piotr Dziubek: Jak najbardziej pozytywne! Od samego początku propozycja Galasa była dla mnie wielkim wyróżnieniem i zarazem szansą na ugruntowanie swojej pozycji jako człowieka od nakręcania atmosfery w świecie freestyle'u. W tym roku poprzeczka powędrowała wyżej i oprócz backstage'owych akcji w naszym gronie miałem okazję spróbować przekazać szerszej publice na co dzień nie mającej styczności z  tym sportem chociaż część zaangażowania i emocji jakie towarzyszą graczom przy okazji turnieju. Dla przypadkowego widza prowadzenie żerkowskiego turnieju to być może nic wielkiego, ale dla mnie wywoływanie po kolei zawodników, których darzę od lat szacunkiem i którzy kształtowali poniekąd moje poglądy na freestyle to zaszczyt. Jestem szczęśliwy, że mogłem współtworzyć tak wspaniałe widowisko będąc dosłownie o krok od najważniejszych jego wydarzeń. To tak jakby komentator relacjonował finał mundialu. Poziom i natężenie gwiazd podobne tylko dyscyplina inna.

R. K.: Czy czułeś jakaś tremę przed swoją nową rolą?

P. D.: U mnie nie było nawet takiej możliwości. Nie jestem typem człowieka, który martwi się swoim zadaniem na długo przed deadlinem. Jak wiesz do Żerkowa dotarłem z małym opóźnieniem przez co z marszu zostałem rzucony na głęboką wodę. Zabrakło czasu na tremę, a wzrastające z każdym dniem tempo turnieju dawało mi czas, żebym się rozkręcił. Oczywiście nie obyło się bez mniejszych i większych wpadek takich jak awaria stopera w eliminacyjnej grupie Mikołaja, ale każdy debiutant musi zapłacić frycowe.

R. K.: Co najbardziej z tych zawodów zapadło ci w pamięć? Oczywiście patrząc z punktu widzenia prowadzącego.

P. D.: Odpowiedź może być tylko jedna: PRAWA STRONA DRABINKI. Zapowiadając kolejne walki byłem w szoku. Przedwczesnych finałów było kilka. Jako prowadzący cieszyłem się z takiego układu sił. Komentować takie walki to czysta przyjemność. Poziom jest tak wysoki, że nie musisz specjalnie mobilizować publiki, spontanicznie krzyczą z tobą. Jako freestyler czułem jednak lekki smutek, że niektórzy tak wcześnie musieli pożegnać się z turniejem. Trzy dogrywki Kalaputy z Krzyżowskim to też niezapomniane wydarzenie. Pierwszy raz  spotkałem się z tak długim pojedynkiem. Jeśli mam odnieść się do bardziej przyziemnych odczuć pana konferansjera to oczywiście zdarte gardło i zamroczenia towarzyszące kilkugodzinnym sesjom "darcia japy". Co ciekawe byłem tak pochłonięty emocjami i skrupulatnym mierzeniem czasu, że z przebiegu walk pamiętam niewiele. Dopiero domowe seanse z youtube uświadomiły jak wysoki poziom był w tym roku.

R. K.: Jak ci się współpracowało z Kafarem? Dogadywaliście się jakoś wcześniej czy wszystko na spontanie?

P. D.: Szczerze mówiąc nieco obawiałem się jak wypadniemy w duecie. Przypominam, że miałem być nominalnym konferansjerem numer dwa, jednak przez wysokie miejsca Kafara w battle i rutynach moje sceniczne solo trwało dłużej niż początkowo zakładałem. Zaczęliśmy więc od wysokiego C, bo Kafar dołączył do mnie gdy turniej wkroczył w fazę TOP 8 i nie było już miejsca na pomyłki. Niczego wcześniej ze sobą nie ustalaliśmy stąd moja niepewność czy nie będziemy sobie wchodzić w paradę. Jak się okazało momentalnie znaleźliśmy wspólny rezonans i Kafarowe doświadczenie szybko zgrało się z moim konferansjerskim, ekstrawertycznym nieokiełznaniem. Kafar na bieżąco komentował poczynania zawodników, a ja po prostu w swoim stylu krzyczałem jak najgłośniej gdy tylko działo się coś ciekawego (a działo się!) co podobno okazało się dobrą mieszanką. Nie mnie oceniać, tym bardziej, że jestem jeszcze na gorąco po turnieju, a solidne recenzje pisze tylko chłodna głowa.

R. K.: Jesteś gotowy na kolejne wyzwania, tj. kolejne zawody w tej roli?

P. D.: Oczywiście, że tak!  Na scenie czułem się mega swobodnie, sprawiało mi to ogromną frajdę. Uczucie gdy na twoją komendę publiczność robi hałas jest naprawdę niesamowite. Jak wiesz nigdy nie byłem solidnym zawodnikiem, nawet mając okresy formy odpuszczam turniejowe gierki. W czasie kiedy waham się nadal czy nie zrezygnować z czynnego uprawiania freestyle'u, czuję że znalazłem swoją niszę. Byłem tak blisko wielkiego turnieju jak nigdy. Stoisz w oku cyklonu wśród pojedynkujących się graczy i czujesz jedność ze sceną. Mam nadzieję, że posmakuje tego więcej razy. Jeszcze raz wielkie dzięki dla Galasa za zaufanie jakim mnie obdarzył i szansę na spróbowanie czegoś co od dawna siedziało mi gdzieś pod skórą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz