poniedziałek, 23 września 2013

"Na Tokio przygotuję piekło, obiecuję"

Szymon Skalski mistrzem świata. Można by rzec po raz kolejny (2011 Praga). Ale ten tytuł ma zupełnie inny smak niż ten czeski. Przede wszystkim - tamte zawody były oceniane jedynie przez freestylerów. Na RBSS albo w jury przeważały osoby niezwiązane z freestyle'm (rok 2008) albo przynajmniej miejsce miały intensywne próby "wkręcenia" do jury kogokolwiek spoza środowiska (w Tokio największe show zrobił przy ogłaszaniu werdyktu Materazzi).

Osobiście po Żerkowie co do Tokio byłem optymistą. Szymo w zawodach na Wielkopolsce zmiażdżył nie tylko swoim poziomem, ale też determinacją i samą osobowością. Z kontuzją wygrał polskie eliminacje i na dwa miesiące przed turniejem wraz z kolegami nie widzieliśmy innego rozwiązania w Japonii niż zwycięstwo Szymka. Potem niestety przyszła Praga i szybkie odpadnięcie Szyma w battlu ze Skórą. Nie powiem, była chwila zwątpienia, ale po tym jak wstawił swojego battla ze Skórą i dodał że "na Tokio przygotuje piekło" morale trochę się poprawiły.

Podobnie jak inni freestylerzy z Polski, czekałem na Red Bulla podekscytowany. Mając w pamięci popisy Szyma w Żerkowie i jego obietnicę naprawdę liczyłem na to że wyjedzie z Japonii zwycięsko. Po eliminacjach wszystko wskazywało na to, że Polak zmiecie konkurencję (swoją drogą chyba bardziej niż komplet zwycięstw w fazie grupowej Polaków ucieszył fakt że Szymo pojechał jednogłośnie Hendersona). No ale jak wiadomo, elimka to jedno, a następna faza to drugie. Ile takich historii zna świat freestyle'u, że zawodnik, który klepał w grupie nie potrafił przejść w następnej fazie pierwszego przeciwnika?

Przyszedł ten czwartek, godzina 12:15. Odpaliłem kompa i zaczęło się Czerwone szaleństwo. Najpierw finały pań (szkoda że Kalina nie awansowała do Top 4, ale i tak propsuję jej wyczyn, po 1,5 roku treningu Top 8 na świecie), a potem panów i zaczynał od razu Szymo. Na pierwszy strzał Wass. Dwa zupełnie inne style, ciężko ocenić (ale i tak to nie była aż tak duża różnica jak przy battli Gunthera i Gautiera). Wydawało mi się, że battle był wyrównany, z małą przewagą Szyma, a wiadomo jak to w takich sytuacjach bywa. Fartownie, Szymek poszedł dalej.

Ten akapit nie będzie o Polaku, ale o 3 innych freestylerach, których najbardziej się obawiałem. Nao, Tokura i Andrew. Dwaj pierwsi to Japończycy, tłumaczyć nie trzeba, a Andrew miał jakiś dziwny patent na Polaków (tutaj jednak uspokajał mnie fakt że Szymo wygrał z Andrew w elimkach). Wynik battli Bencoka z Nao był dla mnie nadzieją na dobry rezultat w Japonii (komentarz Radoxa pod wpisem Juva "dlaczego Nao odpadł z Bencokiem? Żeby Szymowi było łatwiej" - mistrzostwo). Tokura wygrał z Artesem, a Andrew z Zhurą.

W ćwierćfinale udało się pokonać Bencoka, a tuż potem stało się to, czego się obawiałem - w półfinale miał być battle z Tokurą, który pokonał PWG. Pamiętałem ich pojedynek z Dubaju i to, że Japończyk albo zapomniał (ale większość faworyzuje argument "nie umiał") zagrać uppera. Nadszedł półfinał i 4:1 zwyciężył Szymo! (moją uwagę zwróciła ocena Materazziego, który chyba nie zauważył braku uppera Tokury - w sumie Zidane w 2006 swój upper musiał Marco przedstawić dobitnie). Drugi półfinał emocjonował mnie nie mniej niż pierwszy, i ku mojej radości (jest ktoś z Polski, kto się z tego nie cieszył?) Charly pokonał Andrew.

W finale emocje sięgały zenitu, serce waliło jak nie wiem (zabrakło porównania), Polak walczył z Argentyńczykiem. Nie wiem jakie było ocenianie, ale mistrzem ceremonii wskazania zwycięzcy został Materazzi, który chyba zapomniał jak wyglądał ten element wśród kobiet. Wyprowadził dwóch zawodników na środek i nie czekając na odliczanie (szczęśliwie operator uchwycił ten moment) podniósł rękę Polaka. Pierwsza reakcja u mnie? Podobnie jak Szyma - coś w stylu "What the fuck is going on?" albo komentatora "To już?". Kiedy Włoch pokiwał głową wybuchła radość w całej freestyle'owej Polsce.

Nie wiem jak u innych, ale u mnie na zawodach w uszy rzuciły się słowa pana komentującego "Szymo wygląda na zestresowanego. Nie wiem czemu, to tylko zabawa". Zabawa to jest czasem na treningu, albo zawodach mniejszej rangi, a tutaj to mogła być dla nich, za mikrofonem. Jeżeli ktoś trenuje kilka lat, mimo pogody, kontuzji, braku formy czy ogólnej niechęci, to trudno o zabawę. Szymo przyjechał tutaj po zwycięstwo, ciążyła na nim presja (nie tylko ze strony Polaków) i mimo że niektórzy dziwili się że zaprezentował tak mało (w porównaniu chociażby do Żerkowa), to ja i tak jestem usatysfakcjonowany, bo jak na zawody tej rangi to zaprezentował się świetnie (i ten upper - miodzio).

Red Bull zakończony, Polak z Tokio wraca zwycięsko, uśmiechnięty. A pomyśleć że mógł nawet nie wystartować w polskich elimkach. Kontuzja stawiała pod znakiem zapytania jego uczestnictwo w Żerkowie. Postawił na swoim, zaparł się i wziął udział mimo bolącego kolana. Nawet gdyby wygrał tam ledwo ledwo, to i tak ludzie oddaliby mu to, co należne. Ja jednak zwrócę uwagę na to, jak wygrał - w wielkim stylu. I jak sam powiedział - to Polacy go nakręcili. Tymi brawami, które dostał na korytarzu dzień przed finałami. Tymi propsami, które dostawał przed i po zwycięstwie. Wreszcie, tymi wszystkimi słowami otuchy, które otrzymał, kiedy miał kontuzję. Wierzyliśmy w niego i wierzyliśmy w "Polskie piekło w Tokio". I tak też było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz