środa, 24 lipca 2013

Freestival od strony emocjonalnej

Żerków to nie tylko coroczny turniej o Puchar Polski (a w tym roku też o wyjazd do Japonii). To też wielkie wydarzenie, które ma swój wyjątkowy klimat i potrafi podbudować niejednego zdemotywowanego zawodnika.


Ten tekst jest czysto subiektywnym wyrazem tego, z czym spotkałem się (i myślę że nie tylko ja) w czasie wyjazdu na Wielkopolskę. Nie będzie tu jednak mowy o moich nieprzespanych godzinach czy tego co nie dotyczy freestyle'u. A przynajmniej nie pośrednio.

Na turniej czekałem tygodniami, ostatnie 7 dni to odliczanie niemalże godzin do wyjazdu na wielki zlot (bo myślę że tak to można nazwać) zawodników z całej Polski. Nie prezentuję oszałamiającego poziomu (rzekłbym że jest on nawet mierny), także nie czekałem na Puchar Polski, bo wiedziałem że żeby wyjść z 4 osobowej grupy, to reszta zawodników musiałaby się (odstukać) połamać przy atwie. Nie chodziło mi więc o sukces sportowy.

Głównie tęskniłem za ludźmi, za atmosferą. Pamiętam że rok temu na Żerków jechałem z obawą, bo pierwszy raz miałem uczestniczyć w tak wielkim freestyle'owym wydarzeniu (wcześniej byłem na World Freestyle Football Day 2011, ale tam było zdecydowanie mniej zawodników). Czego się obawiałem? Szczerze mówiąc sam nie wiem. Albo nie pamiętam. Najważniejsze jest to, że tamte 4 dni były chyba jednymi z najlepszych tamtych wakacji (a były to najdłuższe wakacje mojego życia!).

Po zajechaniu na miejsce i zakwaterowaniu w czwartek (oczywiście tego roku), okazało się że w pokoju są same znajome twarze. Ale to akurat jest mniej ważne. Czwartek minął, piątek też, sam nie wiem kiedy, a wstałem rano i mieliśmy sobotę. Przyszła pora na walki 1/16 Pucharu Polski. Ale to też mniej ważne.
Po battlach wróciliśmy na miejsce zakwaterowania i postanowiłem, że coś tam sobie pokopię. Trudno było mi się jednak skupić na jakimkolwiek combie (jeżeli można tak nazwać moje wypociny), kiedy z góry co chwila dobiegały odgłosy zachwytu i gromkie brawa. Nie byłbym sobą jakbym tam nie poszedł. To co zobaczyłem po wejściu po schodach przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Co najmniej 50 osób usiadło w kółku, Kafar był odpowiedzialny za muzykę, a Szymo, który był centralnym punktem tego wydarzenia pokazywał na co naprawdę go stać. Nie dało się opanować podziwu nad jego grą, brawa i okrzyki były całkowicie naturalne w trakcie oglądania tej prawdziwej sztuki. To też jednak nie jest sedno. Kafar wiedział co zrobić ze sprzętem grającym, już pod koniec gry Szyma puścił z głośnika utwór, który wszystkim freestylerom kojarzy się tylko i wyłącznie z Szymem - remix God Bless the dead 2Paca, który był na filmiku "Complicated lifestyle". Wszyscy, którzy oglądali ten film rozumieją jego magię.

Tuż po usłyszeniu tego utworu wszyscy siedzący rzucili krótkie spojrzenia sąsiadom, w powietrzu unosiła się ta prawdziwa, rodzinna atmosfera. Bliskość jaką dało się wtedy czuć jest nie do opisania. Myślę że każdy, który wtedy znajdował się na najwyższym piętrze czuł, że jest wśród swoich i że wybrał w życiu najlepszą drogę jaką mógł. Byłem pełen podziwu dla człowieka w kółku, który pomijając fakt, że wyczyniał takie rzeczy z piłką, to robił to z kontuzją kolana i jeszcze potrafił swoją grą przy pomocy zawodników zbudować taki klimat.

Kiedy po raz ostatni podrzucił piłkę i powiedział "Dobra, na dzisiaj starczy", dostał brawa za całokształt ówczesnej gry. Spojrzał się po zgromadzonych, a gdy z uśmiechem powiedział "Kurcze, dzięki", nadeszła druga fala braw, silniejsza od poprzedniej. Wcale mnie to nie dziwi. Prócz niesamowitych trików dał "kopa" wszystkim zgromadzonym, nie trzeba było długo czekać, a zawodnicy wzięli piłki i poszli grać na salę gimnastyczną, zmotywowani tym co pokazał Szymo.

Zmotywowany tym sobotnim wydarzeniem poszedłem na finały wszystkich konkurencji następnego dnia. I tutaj spotkało mnie kolejne zaskoczenie. Finał marzeń - Skóra kontra Szymo, wygrał ten drugi. Niesamowicie trudno było wybrać lepszego z 2 osób, które śmiało mogłyby startować w Tokio i tak były stawiane w gronie faworytów. Zarówno Szymek jak i Paweł to legendy polskiego i światowego freestyle'u, którzy uważani są za jednych z najlepszych (o ile nie najlepszych) zawodników na świecie. Po finale każdy z nich dostał mikrofon do ręki, mógł coś powiedzieć. I tutaj pojawia się kolejny moment, który zapamiętam do końca życia.

Po tym jak kilka słów powiedział Szymo, do mikrofonu podszedł Skóra. Dla Pawła, który gra już 9 lat były to kolejne przegrane (bo myślę że tak powinno się klasyfikować 2 miejsca Skóry) eliminacje RBSS (dokładnie trzecie). Nie jestem w stanie przytoczyć całej jego wypowiedzi, bo kiedy (myślę że nie tylko ja) zobaczyłem u niego łzę, górę wzięły emocje. Podziękował za doping, pogratulował Szymowi i obiecał, że póki będzie miał zdrowie, to będzie grać.

Spojrzałem się krótko po ludziach zgromadzonych na scenie i pod sceną, niektórym łzy leciały po polikach, u niektórych świeczki pojawiły się w oczach, niektórzy przyznali że byli bliscy płaczu. A to wszystko za sprawą jednej przemowy. Niby zwykłe słowa, które powinien powiedzieć honorowy przegrany, ale dla freestylerów ma to wydźwięk szczególny. Filmiki Skóry towarzyszyły wszystkim zawodnikom od samych początków ich gry i pewnie będzie towarzyszyć kolejnym pokoleniom. Dla wielu jest wzorem do naśladowania. Tą przemową zbudował kolejną Wielką Historię, godną Wielkiego Człowieka. Mam tylko nadzieję, że ktoś kto nagrał tą przemowę wrzuci ją na youtube, bo myślę że nawet osoby niegrające freestyle'u powinny ją usłyszeć. To lekcja nie tylko honorowej porażki i szacunku do przeciwnika, ale także miłości i oddania do sportu i pokazania, że są rzeczy ważniejsze niż wygrywanie.

Z Żerkowa wracałem naładowany motywacją i tylko czekałem aż zajadę do siebie do miasta, wstanę rano po (wreszcie) w pełni przespanej nocy, wezmę piłkę i pójdę grać. I myślę że nie tylko ja tak miałem. Bo dla zwykłych ludzi freestyle to zwykły sport, mało znany, zrzeszający zawodników, którzy po prostu lubią podbijać piłkę. Ale to dla zwykłych ludzi. A dla zawodników freestyle to pasja, część życia, niekiedy jedyny powód, żeby ruszyć ociężałe, momentami zmęczone życiem ciało, wstać i rozpocząć nowy dzień. Bo (jak ja to powtarzam) choćbyś miał problemy w życiu, świat się na Ciebie wypiął, to są tacy ludzie, którzy zawsze znajdą dla Ciebie czas. Chyba nie muszę ich wskazywać palcem, bo poznasz ich bardzo łatwo, wystarczy zobaczyć co potrafią zrobić z piłką.

2 komentarze: