sobota, 16 marca 2013

Liga mistrzów- NIEnormalne rozgrywki

Marzenie każdego chłopaka z podstawówki, który biega za piłką - wyjść kiedyś ze swoją drużyną na arenę największym rozgrywek na świecie, na arenę Ligi Mistrzów. NIE ma chyba osoby, która by tego nie chciała. Pomijając zaszczyt gry w barwach narodowych reprezentacji, to właśnie gra w Champions League jest stawiana jako cel. NIE odkryłem niczego nowego prawda?


Powód takiego stanu rzeczy jest prosty - w Lidze Mistrzów. prócz dobrej gry, nie można być pewnym niczego. Absolutnie niczego. No może prócz tego że zakończy się finałem, a przynajmniej tak było do tej pory. Nie ulega wątpliwości że są to rozgrywki jedyne w swoim rodzaju, gdzie piłkarskie tuzy i herosi NIE tylko zarabiają NIEsamowite pieniądze, ale też urzekają nas swoją grą.  A jak jest sytuacja, gdzie każdy chce wygrać to wiadomo, że NIEwiadomo kto wygra.

NIE bez przyczyny użyłem terminu "heros". Według moich serdecznych przyjaciół, tj. koleżanki wikipedii i przyjaciela słownika pwn, heros prócz znaczenia zaczerpniętego ze starożytności (owoc związku boga i człowieka) definiowany jest jako bohater. Te same źródła podają mi, że bohater to ktoś, kto wykazał się w jakiejś sytuacji męstwem. Co za męstwo jest w wyjściu na murawę gdzie jest się faworytem meczu? To tak jakby ktoś mówił że "mężnie poszedł po wpis 5 do indeksu" Czujecie ironię? Dla przejrzystości - tuzy to drużyny z czołówki, a herosi to popularne "kopciuszki".

W Lidze Mistrzów zakończyła się faza 1/8 finału. Z tej okazji postanowiłem się przejść do mojego ulubionego kiosku i poczytać co nie co na temat wtorkowych i środowych meczów. NIEbywałe teksty. Inne po prostu NIE bywały. Przeczenie normalnym stanom rzeczy rzucało się w oczy tak bardzo że aż oślepiało. NIEsamowita pogoń Arsenalu, NIEbywała Barcelona, NIEzwykły Messi. Liga Mistrzów to zaprzeczenie wszystkiego co przeciętne. Tam wszystko jest NIEprzeciętne.

Kto stawiał na awans Barcelony po meczu na San Siro biorąc pod uwagę jej ówczesny styl? Kto stawiał że Arsenal wygra różnicą dwóch goli w Monachium bo batach jakie dostał u siebie? Kto spodziewał się (do momentu czerwonej kartki Naniego) że Manchester United da sobie wydrzeć zwycięstwo? (Czas na trochę historii) Kto śmiał chociażby mieć cień nadziei na zwycięstwo Liverpoolu w finale z Milanem w 2005 roku po pierwszej połowie? Kto by powiedział przed ubiegłorocznymi półfinałami, że finał odbędzie się bez hiszpańskiego klubu? Ale cisza, niesamowite po prostu.

Liga Mistrzów to NIE koniec ostrej jazdy. Wczoraj ciśnienie swoim kibicom podniósł Tottenham, któremu udało się roztrwonić zaliczkę z pierwszego meczu z Interem Mediolan w ramach Ligi Europejskiej. Bez Garetha Balle'a ta drużyna prezentuje się zupełnie inaczej niż z Walijczykiem. Na etapie 1/8 odpadł jeden z wielkich faworytów - Zenit St. Petersburg. Zakupy, na jakie się wybrali w letnim okienku transferowym NIE tylko skłaniało, ale wręcz zmuszało do zobaczenia w nich murowanych kandydatów do zwycięstwa. A tu klops, nie pykło. Ale ja właśnie za to kocham piłkę nożną.

NIE koniec tych rozgrywek, NIE koniec emocji, a wręcz przeciwnie - one się dopiero zaczną. Powrót Ibry na Camp Nou czy klasyk Bayernu i Juventusu to tylko niektóre smaczki 1/4 Champions League. A nam, jako Polakom, nie pozostaje nic innego jak cieszyć się z tego że mamy solidną trójkę w Borussi i że, co ważniejsze, wszyscy grają regularnie, raz po raz psując nerwy najlepszym obrońcom i bramkarzom Europy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz