poniedziałek, 3 marca 2014

4 lata minęły sam nie wiem kiedy

Kolejny dłuższy artykuł postanowiłem poświęcić samemu sobie (wybaczcie egoizm) z bardzo prostej przyczyny - w tym miesiącu tego roku mija 4 lata odkąd na dobre wkręciłem się we freestyle. "Na dobre" nie zostało tutaj użyte przypadkowo. Wcześniejsze "trikowanie" bardziej niż na zasadzie harcenia opierało się na zasadzie lansowania. Każdym atw jarałem się jak Rzym za Nerona. Na szczęście poszedłem po rozum do głowy.

Jak wspominam swoje prawdziwe początki to aż mi się uśmiech sam na twarzy robi. Pierwszy tatw, atatw, amatw, i to wnerwienie po zdroppieniu. Kto tak nie miał? Do tej pory pamiętam kiedy zrobiłem pierwszego latwa czy magellana, pamiętam większość meetingów i turnieje (obecność na 2 edycjach Freestivalu). Chciałbym was w tym momencie zaprosić w podróż po mojej przygodzie z freestyle'em.

Pierwszym freestylerem, którego poznałem (face to face) był Karcio (Karol Zawal). Pomysł pojechania do niego był spontaniczny, do Radomia mam bezpośredni pociąg (plus minus 25 minut drogi), z tego co pamiętam, tego samego dnia podjąłem decyzję i pojechałem (jakoś się zgadaliśmy). Graliśmy na boisku przy jednym z radomskich liceów. Wrażenia? "Oczy jak pięć złotych". Tatw amatw nt, latw latw (out-in), comba po 20 trików, dla mnie (wtedy męczyłem się z latwem), to była czysta magia. Zajawka mnie chwyciła jeszcze mocniej niż dotychczas.

Drugi meet wspominam z łezką w oku - World Freestyle Football Day 2011. Doskonale pamiętam każdy moment tamtego dnia - jakbym przed chwilą wrócił z tego tripa. Przed tamtym wyjazdem znałem tylko Karcia. Słyszałem kto ma być i ... długi się wahałem czy jechać. Brzmi to teraz śmiesznie, ale mój poziom wtedy (zresztą, tak jak teraz) pozostawiał wiele do życzenia. Teraz mi się śmiać z tego chce, ale nawet można powiedzieć, że bałem się tamtego wyjazdu. Najpewniej wynikało to z tego, że byłem strasznie zakompleksionym człowiekiem. Wycieczka zaczęła się o 7 rano, kiedy to przyjechałem do Radomia i poznałem trzech graczy z województwa świętokrzyskiego - Juva, Plastka i Wisnixa. Pojechaliśmy i zaczęła się gra. Do tej pory pamiętam wiele osób, które były wtedy obecne - Lipa, Amadi, Lotar, Kaczy, Lebioda, Kalaputa, Dada. Nie wiem kiedy, stres mnie puścił, a ja poczułem się jakbym znał tych ludzi od dawna. Wszyscy przyjęli mnie bardzo ciepło, i chociaż nie rozmawiałem z każdym (było to fizycznie niemożliwe), to poczułem wtedy, że to co się zaczyna, może być bardzo fajną życiową przygodą. I nie pomyliłem się.

Potem zdarzał mi się okazjonalny wyjazd do Radomia, ale i tak większość mojego czasu pochłonęły przygotowania do matury (nie oznacza to jednak, że nie znalazłem czasu na freestyle, 3 treningi w tygodniu były). Kolejnym bardzo ważnym wydarzeniem był dla mnie Freestival Football Żerków 2012. Świeżo po wynikach maturalnych pojechałem na Wielkopolskę żeby... . No właśnie, do tej pory nie wiem po co. Liczyłem po cichu, że coś się uda ugrać na YLYFie, ale marne moje nadzieje, poziom sprawdziłem już na początku turnieju. I to nie to było istotne. Jeżeli dobrze pamiętam to było tam prawie 90 osób. I na ten meeting także jechałem z obawami. Dziwnie nie? W końcu już na jednym dużym spotkaniu byłem, więc teraz powinien być luz. A jednak go nie było. I kolejne pozytywne zaskoczenie - wszyscy przyjęli mnie bardzo bardzo ciepło. 4 dni zleciały mi nie wiadomo kiedy, i trzeba było wracać do siebie. Kurcze, bolesne uczucie, paradoksalnie, chociaż wracałem do domu, momentami czułem się jakbym z niego odjeżdżał. Poznałem wtedy kilka osób, z którymi do tej pory od czasu do czasu pogadam - chociażby Koczura, Robika czy Brzezika.

Wakacje 2012 były dla mnie pewnego rodzaju przełomem, bo potem zjawiłem się też na eliminacjach RBSS 2012 w Warszawie. Pojechałem na to wydarzenie już na luzie, bez stresu, wiedziałem że jadę do swoich. Wiedziałem też, że (wtedy bodajże po raz pierwszy) zobaczę na żywo człowieka - inspirację, Michryca. Tak też było. Kilka słów na backstage'u, to wszystko. Niby nic, a dla mnie to było coś. Fakt faktem nie to było przełomowe, ale to co się stało po turnieju. Na drugi dzień po powrocie postanowiłem napisać do Lebiody z propozycją pisania tekstów na stronę - wtedy nawet nie śniłem, że będę miał zaszczyt informować polską społeczność football freestyle o tym co się dzieje w naszym świecie. Wszystko ładnie się potoczyło i w styczniu 2013 roku założyłem własnego bloga - aby mieć możliwość informowania i komentowania wydarzeń na bieżąco. Wszystko się sprawdziło - zdecydowana większość graczy doceniała to co robiłem, mimo iż (bądź co bądź) dziennikarskiego fachu dopiero się uczę.

Po wakacjach przyszedł czas na nowy etap mojego życia. Studia - wyjazd do Lublina, do nowego miasta, a to oznacza też nowych ziomków z którymi gram do tej pory. Z tego miejsca chciałbym wszystkich serdecznie pozdrowić, bez wyjątku. Zarówno tych, z którymi gram prawie na każdym spotkaniu, jak i tych z którymi grałem jeden czy dwa razy. Majstry, wy nawet nie wiecie jak bardzo mi pomogliście w aklimatyzacji w nowym mieście. Wiadomo jak to jest w nowych realiach - człowiek tęskni za domem. I chociaż do tej pory wyjeżdżam po weekendzie/ przerwie do Lublina z niechęcią, to wszyscy grający w tym mieście sprawiają, że jednak ta perspektywa spędzania czasu w Lbn nie jest taka zła. Pamiętam pierwszy większy meet - ponad 10 osób, drugiego takiego nie udało nam się zrobić do tej pory (ale jeszcze zrobimy!). Graliśmy wtedy taki a'la turniej - przegrałem po dogrywce w pierwszej rundzie z Franklinem. Jak patrzę co on teraz robi, a co ja... - przepaść po prostu. Nie chcę tutaj personalnie wymieniać osoby, bo boje się, że kogoś mogę pominąć. Wiedzcie jedno - w lubelskim jeżeli nawet nie wygrywają zawodów, to są mega ludźmi. Każdy, bez wyjątków.

Szybko nadszedł rok 2013 i kolejny Freestival Żerków. Powiem tak - jedna wielka bomba emocjonalno - motywacyjna. Wzruszenie po finale Skóry i Szyma spotęgowane świadomością historii tych dwóch wybitnych graczy jest nie do opisania. Wtedy na Basenach Żerkowskich byli niemalże sami faceci. Wielu miało łzy w oczach. Wtedy dotarło do mnie to, co do tej pory wali mi w sercu. Wszyscy, pozbierani z całej Polski, każdy zjechał na Wielkopolskę by nie tylko zawalczyć o zwycięstwo, ale też spotkać się z ludźmi z innych miast. To jest naprawdę niesamowite, że widując się raz na jakiś czas, ludzie są w stanie za pośrednictwem internetu utrzymywać tak zażyłe kontakty. Wielu w środowisku freestyle'u ma przyjaciół, prawdziwych przyjaciół, nie tylko od gry. Zawody wygrał Szymo, człowiek, który z rozwalonym kolanem pokazał waleczność i to, jak bardzo zdeterminowany jest, żeby reprezentować Polskę na RBSS w Tokio. Finalnie, kilka miesięcy potem, Szymek spełnił prośbę, którą złożył po odpadnięciu z Pragi "W Tokio zrobię piekło, obiecuję". Idąc za ciosem - polski diabeł zdobył stolicę Japonii i to co był marzeniem wszystkich freestylerów z Polski stało się faktem - Polak wreszcie stał się Mistrzem Świata Red Bull Street Style. Ja osobiście oglądałem finały na żywo. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem taką nerwówkę. Po zwycięstwie zacząłem skakać i drzeć się jak opętany. Niezapomniane emocje.

Z większych wydarzeń narazie tyle. Chciałbym jednak tutaj wspomnieć o jeszcze jednej ekipie, o której wcześniej celowo nie wspomniałem. Serdeczne podziękowania w kierunku świętokrzyskich freestylerów - majstry, atmosfera u was jest niesamowita. Granie + dużo śmiechu zawsze zachęca mnie do przyjechania w wasze strony. Pomyślcie sobie freestylerzy z innych regionów - w zeszłym roku było cienko z kasą i nie wiedziałem czy pojadę na meeta do Skarżyska. Wiecie co napisał Bucci? "Stary, ogarnij tylko na przyjazd, katering i na powrót się coś skombinuje". Jak to przeczytałem, to myślałem że się rozkleję. Poczułem, że nie tylko mi zależy na tym, żeby być w tej społeczności, ale że też społeczności zależy na mnie. Nie wiem czy w jakimkolwiek innym sporcie mógłbym liczyć na podobne traktowanie.

"Bóg nie pozwolił mi grać w piłkę nożną, żebym mógł poznać piękno football freestyle". Hasło to powtarzam sobie od jakiegoś czasu. Gram w to już 4 lata - i nie chcę kończyć nigdy. To, ile od was wszystkich, bez wyjątku dostałem, jest po prostu nie do opisania. Ciepłe przyjęcie, słowa otuchy, wsparcie w ciężkich chwilach, wszystko. Wiem, że choćby nie wiem co się działo - mogę na was liczyć. I czuję magię tego sportu. Naprawdę, dzięki wam wszystkim czuję to, co kiedyś wydawało mi się abstrakcją. Mam bardzo dużą rodzinę. Bardzo dużą. Dużo braci i dużo sióstr. Serdecznie wam dziękuję za 4 lata spędzone w jednej pasji. I mam nadzieję, że na tym się nic skończy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz